Kiedy nawet latem ma się suchą skórę, to kiedy zbliża się zima, człowiek ma ochotę nasmarować się jakimś masłem albo innym tłuszczem i najlepiej nie wychodzić z domu i spod koca. Pielęgnacja skóry w zimie to dla mnie lekki dramat. Do tego konieczność ubierania się „na cebulkę” – brrrr….

Od ogrzewania, zimnego powietrza, mrozów i innych bardzo lubianych przeze mnie zimowych warunków atmosferycznych, moja skóra staje się w najlepszym wypadku szorstka. Na twarzy w skrajnych przypadkach robią mi się suche łatki, a na nogach mam czerwone obtarcia od spodni i skórę wysuszoną jak pustynia. Okropne jest to pieczenie, ściągnięcie, a nawet łuszczenie. Żeby zapobiegać takim sytuacjom, na początku sezonu grzewczego zaopatruję się w specjalne kremy. Do twarzy – specjalny, tłusty krem na zimę. Do całego ciała – krem do skóry bardzo suchej, najlepiej taki z dużą zawartością mocznika. Pod spodnie – cienkie, zwykłe rajstopy.

Do rąk – regenerujący krem i obowiązkowo rękawiczki. Do tego mała wersja kremu do torebki. Do ust – regenerujący i pielęgnacyjny balsam. Do tego odpowiedni podkład pod makijaż i puder. Z takim wyposażeniem jestem w stanie przetrwać jakoś zimę. Aha i co ważne – po kąpieli opłukuję się jeszcze chłodną wodą. Dzięki temu zamykam pory skóry, która zdecydowanie mniej mi się przesusza. Dodatkowo grzejniki skręcam do poziomu zapewniającego mi ciepło w mieszkaniu ale nie upał. Wietrzę i raczej zakładam sweter niż koszulkę przy rozkręconych na maxa grzejnikach. Dzięki temu mam szansę uniknąć niejednej infekcji.