Chyba każdy z nas lubi oglądać witryny sklepowe. Bo wyglądają ładnie i można pomarzyć o kupnie tych wszystkich pięknych rzeczy. Czasami można też coś kupić, coś, na co się czekało, zbierało pieniądze, wymarzyło. Otóż – teraz nie trzeba chodzić. Teraz wystarczy kliknąć w reklamę dostępną na Facebooku, a potem w kolejną i kolejną. Nagle okazuje się, że mamy kilka absolutnie ulubionych sklepów internetowych z rzeczami, których absolutnie potrzebujemy. Koszmar. Tysiące zdjęć ubrań, biżuterii, dodatków czy ceramiki, które są tak kuszące, że trudno jest nam oderwać od nich wzrok. Zaczynamy o nich marzyć, planować zakupy albo co grosza – kupować bez planowania. Takie sklepy są jak Ikea – wszystko jest w nich absolutnie piękne, potrzebne i nie wyjdziesz z nich bez zakupów.
Niestety wpadam w coraz to nowe pułapki zaglądając do kolejnych sklepów tego typu. Kubek wiewiórka z ogonem czy komin z dzianiny w kolorze szarym – no absolutnie są mi w tym właśnie momencie niezbędnie potrzebne do życia. Gdyby to jeszcze nie kosztowało tyle, ile kosztuje… Jak uciec od tych cudowności? Ja najpierw zerkam na szafkę z kubkami, która jest wypchana po brzegi i spokojnie staram się wytłumaczyć sobie, że ona nie pomieści kolejnego egzemplarza najbardziej ulubionego kubka na świecie, nawet jeśli ten kubek ma ogonek i jest w kształcie wiewiórki. Po prostu nie. Potem przeliczam stan konta i znowu spokojnie wyjaśniam sobie, że w tym miesiącu mój budżet nie zniesie komina w kolorze szarym po bardzo okazyjnej cenie 100 zł. Nie, niestety nie. Po kilku minutach wewnętrznego buntu wracam do świata marzeń, przewijam, klikam, wybieram i dodaję do koszyka. Bo przecież wcale nie muszę pójść z nim do kasy, mogę sobie go tak po prostu wirtualnie ponosić.
źródło obrazka: