Mam trudną skórę. Zanieczyszczone środowisko, w którym się wychowywałam, odcisnęło piętno na mojej skórze, która jest bardzo wrażliwa, atopowa. W praktyce oznacza to ciągłe przesuszenie i podrażnienia. Koszmar zwłaszcza zimą, kiedy kaloryfery i klimatyzacja wysuszają powietrze na maxa. Dlatego szukam kosmetyków ratunkowych. Najczęściej wybór pada na produkty apteczne i kosmetyki dla dzieci. Powód jest prosty – skład. Zwłaszcza w przypadku tych drugich jest on niezwykle ważny. Delikatna skóra bobasków nie zniosłaby barwników, konserwantów, olejów mineralnych i innych chemicznych dodatków, którymi swoją skórę namiętnie raczą dorośli. Kosmetyki dla niemowląt i małych dzieci zazwyczaj mają bardzo krótki i piękny skład – naturalne składniki, brak dodatku alkoholu, parabenów i barwników. Dla mnie bajka.
Zaczęłam je stosować ładnych kilka lat temu, kiedy byłam już naprawdę zmęczona testowaniem kolejnego balsamu do ciała, który już na pewno, na 100% miał być mega nawilżający, kojący i w ogóle działający. Ale nie był. I znowu wysuszył i podrażnił mi skórę. Dlatego zwątpiłam w obietnice na etykietach kosmetyków dla dorosłych i sięgnęłam na półkę z kosmetykami dla niemowlaków. Wybór padł na mleczko Nivea Baby. To było moje odkrycie roku. Skóra nagle się uspokoiła, była nawilżona. Poczułam prawdziwy komfort, a to wszystko dzięki kosmetykowi dla bobasów. Kto by pomyślał? Dlatego teraz nie daję się zwieść obietnicom producentów kosmetyków. Sprawdzam skład „dorosłych kosmetyków” i porównuję ze składem balsamów dziecięcych. Wygrywają zawsze te drugie. Pielęgnacja mojej wrażliwej skóry już nie jest wielkim wyzwaniem. Moje wewnętrzne dziecko jest szczęśliwe 😉
źródło obrazka: