Wreszcie nadeszła ta chwila. Moment, na który kobiety z całego świata czekały kilka długich miesięcy… Premiera „50 Twarzy Greya”! Film, którego promocja nakręcana była tak intensywnie, że nastolatki mdlały, a kobiety w średnim wieku miały wypieki na policzkach. Greyomania na całym świecie sięgnęła zenitu w lutym. Oficjalną premierę zapowiedziano na 14 lutego, bo jakżeby inaczej. Bilety w przedsprzedaży znikały jak ciepłe bułeczki. Frekwencja w kinach była ogromna. O dziwo, nawet w Polsce. Wszyscy szli na Greya choć nikt się do tego nie przyznawał. Bo jak to się przyznać to tego, że zamierza się obejrzeć romansidło dla mamusiek w średnim wieku.

Ja po przeczytaniu książki także chciałam skonfrontować swoje wyobrażenia z zamysłem reżyserki i autorki książki. Nie zdecydowałam się jednak na wyjście do kina i współodczuwanie z pokaźną grupą kobiet ekscytacji tym wiekopomnym dziełem. Obejrzałam chińską wersję online. I… Kurcze, to było nudne. Fabuła taka drętwa, że w połowie zaczęłam ziewać. Zapewne wiele osób wybrało się na ten film ze względu na Jamiego Dornana i jego gołą klatę oraz tzw. „momenty”. Mnie tych drugich nie dane było zobaczyć ponieważ chińska cenzura jest bardzo okrutna i takich bezeceństw społeczeństwu pokazywać nie będzie. Ale wnioskuję, że szału nie było. Była goła klata Dornana. Ok, tyle. Cieszę się, że przeczytałam książkę, bo była dużo bardziej wciągająca niż ten „kinowy hit kit”. Już boję się kolejnych części. Wprawdzie jest tam dużo więcej wartkiej akcji ale też tak romantyczne momenty, że ich przedstawienie na ekranie na pewno będzie przesłodzone.

Dodaj komentarz