Jakiś czas temu pisałam Wam o tym jak za moich czasów podjadało się witaminy (na sucho – placem z torebki) i że najpopularniejszy był Vibovit. Każdy dzieciak miał te magiczne torebki w domu i co bardzo ciekawe – w zasięgu ręki. Rodzice nie spinali się, że brało się je samodzielnie. Nikt ich nie wydzielał i nie reglamentował. Jedna torebka dziennie wystarczyła żeby zaspokoić swoją potrzebę wchłonięcia czegoś smacznego. Wiem, że to zabrzmi dziwnie ale witaminy traktowaliśmy kiedyś trochę jak słodycze. W sumie to nawet nie byliśmy do końca świadomi, że to są witaminy. Były to raczej takie słodkie proszki, które można było wylizać, jak lizaki. Fajne jest w obecnych witaminach to, że nadal są produkowane w formie przyjaznej dla dzieci. Można więc kupić specjalne lizaki witaminowe, cukierki, a nawet żelki z witaminami.
Dzięki temu dziecko nie ma problemu z ich zjedzeniem, nie sprawiają kłopotów takich jak tabletki. Należy jednak pamiętać o nadzorze rodziców podczas dawkowania bo takie przejedzenie się żelkami może nie być zbyt przyjemne. W ramach odkurzania moich dziecięcych wspomnień postanowiłam kupić moim siostrzeńcom takie fajne witaminy. Ustaliłam wcześniej z siostrą jakich dokładnie potrzebują. Przy okazji przekazania ich maluchom miałam okazję sama spróbować tych małych cudeniek i muszę przyznać, że chciałabym będąc dzieckiem mieć możliwość jedzenia tak fajnych witamin. Proszek był super ale gdyby mama podtykała mi żelki na deser i mogłabym je jeść każdego dnia (w ramach wzmacniania odporności to byłabym naprawdę szczęśliwym dzieckiem 😉
źródła obrazków: www.mamashealth.com, www.healthywomen.org, deser.gazeta.pl