W lutym jednym z moich zakupów będzie buza. Wiem, że dla wielu z Was ten element garderoby to nic wielkiego. Ot, zwykła bluza. Tymczasem dla mnie bluza to schronienie. Czasami w miesiącu mam takie dni, kiedy jestem w „nastroju nieprzysiadalnym” co w praktyce oznacza niechęć do ludzi i otaczającej mnie rzeczywistości. Dobrze, że w pracy nie pracuję na open space, tylko w małym pokoju i mogę słuchać swobodnie muzyki. Bez tej ostatniej chyba bym zginęła i przepadła. W takie antyludzkie dni mam ochotę schować się w ubraniu, byle by tylko czuć się komfortowo i swobodnie. Szary to kolor, który ostatnio u mnie króluje. Bluza pewnie też byłaby szara (albo czarna).
Wybieram od jakiegoś czasu najfajniejsze modele. Okazuje się, że jest sporo sklepów internetowych oferujących absolutnie niesamowite wzory. Na szczęście daleko im do sieciówkowych propozycji. Wzory z liskiem, chmurką albo proste, surowo wykończone modele skradły moje serce. Nie mogę się teraz zdecydować 🙂 Jakiś czas temu czytałam, że istnieje koloroterapia czyli po prostu terapia kolorami. Oczywiście najbardziej pozytywnie nastrajają te najjaśniejsze i najbardziej „żywe” jak żółty, pomarańczowy i może w takie dni powinnam ratować się takimi ale problemem jest błędne koło – czuję się kiepsko więc zakładam ubrania w kolorach odzwierciedlających mój nastrój, przez co zamykam się na kolory bardziej „pocieszające”. Gdybym na przekór sobie zakładała ubrania w bardziej pogodnych kolorach, wtedy może szybciej wychodziłabym z dołka ale nie mam na takie ochoty bo jest mi źle i odzwierciedlam to strojem. Jednym słowem – masakra :-/
źródło obrazków: Ataf, One mug a day