źródło: www.fitday.com
źródło: www.fitday.com

Sierpień mnie dobija. Dwutygodniowa prognoza pogody w telefonie pokazuje tylko pełne słońce bez śladu chmurki czy deszczu. Po tygodniu było nawet ok, zaliczyłam otwarte baseny, opaliłam się całkiem przyzwoicie, wypiłam kilka zimnych piw ze znajomymi nad jeziorem. Wreszcie nikt nie narzekał, że urlop jest beznadziejny bo zimno i pada. Nie, przeciwnie, paliło jak w piecu i ani śladu chmurki, z której coś mogłoby spaść. W porządku, początek wakacji można było zaliczyć do udanych. Drugi tydzień – trochę ciężko było wytrzymać w autobusach miejskich, klimatyzacja w pracy nieco szwankowała więc osiem godzin za biurkiem zaczęło być wyzwaniem. Jednak jakoś się przetrwało. Tydzień trzeci – nadeszła lekka irytacja. Bo ludzie się nie kąpią, co czuć w autobusach. Bo komunikacja oszczędza na klimie choć autobusy są w nią wyposażone, bo ktoś mógłby wreszcie podkręcić tę w pracy żeby dało się jakoś wytrzymać. Dobra, może będzie lepiej. Tydzień czwarty – ok, bez żartów, gdzie ten deszcz?

źródło: www.caring4creatures.com
źródło: www.caring4creatures.com

Kolejny tydzień ze średnią temperatur 35, to już przegięcie. Tęsknię za zimą, no może bardziej za wczesną wiosną ale za zdecydowanie niższymi temperaturami. Ja chcę do domu… No tak, zapomniałam, że w domu jest podobnie. Cholera. No i w domu nie mam klimy. Tydzień piąty – umieram, dość mam, nie ruszam się z wanny albo przenoszę się do piwnicy. Trudno mi myśleć. Wszędzie dookoła bloku wypalona trawa. Jakaś totalna masakra. Zaczęli jednak zapowiadać deszczyk. Jest nadzieja. Szósty tydzień – deszcz z prognoz pojawia się i znika, a z nieba nic nie leci oprócz żaru. Jestem na granicy wytrzymałości… Jest… pierwszy od kilku tygodni. Deszcz, burza i spadek temperatury. Jesteśmy uratowani…

Dodaj komentarz