Kto z Was pamięta z dzieciństwa taki zwyczaj? Konstruowanie kukły ze słony i szmat, a następnie wrzucanie jej do rzeki, a to wszystko poprzedzone radosnym pochodem podczas godzin lekcyjnych? Tak, wspaniała tradycja, dzięki której można było się wyrwać ze szkoły. Zdaje się, że w niektórych przypadkach nawet Marzanna płonęła ale tego już tak nie pamiętam.
Czytam sobie teraz o tej biednej Marzannie i znajduję informacje o karach za zaśmiecanie, o zanikaniu tradycji. Smutne to trochę. Pamiętam, że my mieliśmy z takiego wyjścia i topienia wiosennej kukły mnóstwo radochy. Teraz szkoły boją się kar za zaśmiecanie rzeki, obawiają się, że uczniowie zrobią w drodze coś głupiego więc nie organizują takich wyjść bojąc się odpowiedzialności. A podobno wystarczy tylko zrobić Marzannę z naturalnych materiałów, nie z butelek, folii i innych badziewek, które rzeczywiście mogą zaśmiecić rzekę czy strumień w który zostanie wrzucona. Trzeba tylko załatwić trochę słomy czy kwiatów suszonych i przecież coś uda się zmontować. A może nauczycielom i dzieciakom po prostu nie chce się teraz bawić w takie tradycje. Moja siostra pamięta pochody pierwszomajowe. Mówiła mi wiele razy, że bawiła się świetnie przebierając się i wędrując po ulicach, które na co dzień były dostępne tylko dla aut. W końcu było to niemałe święto. Mam wrażenie, że teraz nikomu się nic nie chce. Może się mylę, a może teraz są inne tradycje, które są odpowiednie do naszych czasów – jak np. ustawianie spotkań na Fejsie czy blogowanie 😉